"O północy w Paryżu"

Ostatnia komedia romantyczna Woody'ego Allena pt. „O północy w Paryżu” to najbardziej kasowy film z dorobku słynnego reżysera. I nie ma się co dziwić.

Film zachwyca nas wszystkim, zaczynając od umiejscowienia akcji (no bo kto nie uwielbia Paryża), przez fabułę, po obsadę. Jak to na Allena przystało, film jest jednocześnie inteligenty, zabawny i ciekawy.

Paryż. Nawet jeśli ktoś w tym mieście nigdy nie był, dobrze wie, że to miasto ma w sobie to „coś”. Nie ma się więc co dziwić, że reżyser właśnie na tle tego miasta skomponował swoją najnowszą produkcję. Ale nie zrobił tego w najbardziej oczywisty i oklepany sposób. Co prawda na samym początku pokazał sekwencję zdjęć miejsc, będących wizytówką Paryża, ale za to nie użył wieży Eiffela jako płótna pod swój obraz. Nie wyprawił głównych bohaterów na wycieczkę po Luwrze. Pokazał nam co innego i zrobił to tak, że czujemy się jak we śnie. Wszystko zostało pokazane tak, jak każdy turysta chciałby to zapamiętać. Może nie pokazał realnych spraw w najromantyczniejszym mieście świata, jak korki czy jazda pod prąd na rondzie, ale po co nam to?

Fabuła filmu jest doskonale przemyślana. Wprowadzenie efektu cofnięcia w czasie też. Nie ma doskonale nam znanych klisz, które działają jak znaki ostrzegawcze, mówiące: Teraz śledzisz sen lub halucynacje bohatera. Bo to cofnięcie się w czasie jest inne. Wypływa z magii miejsca i samej jego mocy. Tak naprawdę o tym, że nagle czas cofa się o 90 lat przekonuje nas inny wygląd miasta i artyści działający w latach 20 XX wieku. I tak właśnie spotykamy Ernesta Hemingwaya, Scotta Fitzgeralda i Pabla Picassa. Ich życie i ich losy są drugoplanowe i przenikają się z przygodami głównego bohatera - Gila. Natomiast Adriana, będąca muzą malarzy, wprowadza więcej koloru i atrakcyjności odbioru. Sam Gil jest postacią uroczą, ujmującą i ciekawą, zastanawiają nas jego wybory i to co myśli. Inteligencja tego filmu jest miłym zaskoczeniem wśród wielu płytkich jak kałuża produkcji. Reżyser uczy nas w nim wielu rzeczy na przykład tego, co to znaczy być prawdziwym mężczyzną, że miłość nigdy nie jest łatwa, a także tego, że czasem nie warto dla innych rezygnować ze swoich marzeń.

Główny bohater Gil zagrany został przez Owena Wilsona, znanego nam między innymi z „Polowania na czarownice” czy filmu „Marley i ja”. Aktor zrobił kawał dobrej roboty, grając zakochanego w przeszłości scenarzystę, marzącego o karierze pisarza. Mężczyzna dał popis swoim umiejętnościom aktorskim, prowadząc przemianę Gila z trochę zdezorientowanego i stłamszonego przez swoją narzeczoną Amerykanina, w całkowicie wolnego człowieka, który wie, czego chce. Rachel McAdams nie miała tyle szczęścia. Zagrała dość typową Amerykankę, która niczym się w sumie nie wyróżniała spośród innych turystów. Za to Marion Cotillard mnie zachwyciła. Bardzo przekonująco wcieliła się w rolę, wypadła w niej nie dość, że wspaniale to jeszcze naturalnie. Jej uroda idealnie współgrała z magią Paryża. Kiedy ona pojawiała się na ekranie, wiedziałam, że będzie interesująco. Corey Stoll jako Hemingway odegrał dość małą rolę, ale za to z dużą swobodą i naturalnością, przez co zdecydowanie zapada w pamięć. Jego twarz i głos przyciągają do siebie widza, stając się wręcz punktem centralnym.

Woody Allen po raz kolejny pokazał na co go stać. On już jest legendą i nie ma co się nad nim rozwodzić. Wystarczy mieć nadzieję, że powstanie jeszcze kilka produkcji tego już 74-letniego reżysera.

Dla jednych film może być kiczowatą historyjką, ale jeżeli się go zrozumie, pewnym jest, że potraktuje się go jako wspaniały film z morałem, zabawiający nas inteligentnym humorem.

Nicol Dardzińska

 

"Dwukropek" 2012, nr 12