Wiersze Hanny Czogalik
Dla Szkraba
Mały Książę,
Najmilszy szkrabie
W naszej galaktyce.
Z fantastycznej asteroidy
Przybyłeś na pustynię naszej rzeczywistości.
Zobaczyłeś, zrozumiałeś,
Jak trudno tu o przyjaźń.
Tu trzeba zapracować, zaczekać…
Pełno cierpienia, głodu i śmierci,
Przemykającej się między ludźmi
jak wąż…
Ludzie gonią za wszystkim co nieistotne.
W szeptach pełnych chciwości
Ginie ostatni strzępek ich wyobraźni.
„Pozorny kapelusz”
Nie potrafi już ukazać prawdziwego znaczenia.
Są dziwni i śmieszni.
Tak śmieszni,
Że chce się płakać.
* * *
O odrobinę fantastyki
Szukam odrobiny fantastyki,
w betonowej dżungli rzeczywistości.
Czy nie ma już ziarnka nadziei na jakąś
Niezwykłość?
Szukam krainy w szafie,
próbuję wypatrzyć ruch na obrazie...
W człowieku o innym kształcie uszu
próbuję dostrzec elfa...
W szumie drzew- śpiew driady.
W starej książce magiczną wskazówkę...
Czy poeci kłamią?
Czy książki nie mówią prawdy?
A może zobaczyć magię dane jest tylko nielicznym?
Czwórce dzieci z Londynu?
Małej Alicji?
Czy może i dla mnie znajdzie się klucz do bram fantastyki?
* * *
„R. I. P. Książka”
Zapomniany, nowy nagrobek
„R. I. P. – tytuł, autor”
Stoi na skraju cmentarzyska
Zapisanych czarnym drukiem dusz.
Duże wirtualne drzewo
Rzuca nań cień.
Nieliczni, choć ci najwartościowsi
Wylewają łzy i powracają w miejsce pamięci.
„R. I. P. – tytuł, autor”
Przysiada gołąb,
Przynosi ziarenko
I na grobie zasadza kolejny postęp techniki,
Który obrasta nagrobek.
„R. I. P. – tytuł, autor”
Stoję i patrzę
Chcę pamiętać, powracać, być wierną
Zmarłym, zapomnianym książkom…
* * *
„Koniec dnia”
Niknie jasna twarz słońca.
Skrywa się za zielonym parasolem lasu.
Zostawia po sobie różowy dywan przemijania…
Spoza czasu oświetla obłoki.
Kleją się powieki…
Moje smutki kładą się spać.
Na poduszce o gorzkim zapachu życia,
Układają dręczące główki.
Radości też przysypiają.
Ich roześmiane twarze przybierają spokojną barwę dystansu.
Na posłaniu uczuć zasnęły wszystkie myśli.
Cierpienie z trudem opuszcza wymęczone ciało
I otula zapomnieniem…
… gotowe o każdej porze wstać i zadawać ból.
A ciało?
Bezuczuciowe, beztroskie opada na zwykłe poduszki,
Otula się zwykłą kołdrą.
Szczere, zwyczajne łóżko dźwiga teraz jego ciężar.
Lecz znów wstanie dzień.
Tchnie smutki, radość i cierpienie
Z powrotem w moje słabe ciało…
* * *